Dlaczego nie lubiłam chodzić do szkoły

Dlaczego nie lubiłam chodzić do szkoły?

Witam Cię serdecznie w podcaście Swojski Język Polski. Regularne oswajanie się z językiem mówionym pozwoli Ci nauczyć się polskiego w sposób naturalny i automatyczny. Wkrótce sam będziesz mówił płynnie w języku polskim. Miłego słuchania!

Hej! Witam Cię w 70. odcinku podcastu! Mamy początek września, a to oznacza początek roku szkolnego w Polsce. Z tej okazji postanowiłam nagrać w końcu odcinek, do którego zbierałam się już od jakiegoś czasu. O systemie polskiej edukacji mówiłam w jednym ze wcześniejszych odcinków, a konkretnie w odcinku numer 49. Mówiłam w nim m. in. ile lat trwa edukacja, jaki jest system oceniania, oraz jak Polacy postrzegają zawód nauczyciela. 

Dzisiejszy odcinek będzie bardziej subiektywny.

Opowiem w nim o swoich doświadczeniach w polskiej szkole. Mimo że opiszę tutaj tylko swoją historię, to myślę, że przybliży Ci ona trochę bardziej realia polskiej edukacji. Dodam też, że szkołę średnią, czyli liceum skończyłam 12 lat temu, ale myślę, że bolączki systemu edukacji, które mnie dotknęły, są niestety nadal aktualne.

Uprzedzam, że w dzisiejszym odcinku trochę sobie ponarzekam, więc jeśli nie lubisz typowo polskiego marudzenia, to lepiej wybierz inny odcinek. 😀 Podejrzewam, że ten odcinek wyjdzie mi dłuższy niż zazwyczaj, co tylko potwierdzi, że jako Polka jestem specjalistką od narzekania!

Zanim zaczniemy przypomnę, że transkrypcję odcinka znajdziesz na stronie swojskijezykpolski.com w zakładce Wszystkie odcinki.

Zapraszam też na indywidualne lekcje języka polskiego online.

Uczymy się, ale nie wiemy po co

Ok, przejdźmy do tematu. Czemu nie lubiłam chodzić do szkoły? Po pierwsze w szkole uczymy się wielu rzeczy, ale przeważnie nie wiemy po co. Nauczyciele rzadko wyjaśniają do czego ta wiedza nam się przyda w życiu. Do dzisiaj nie wiem czemu na matematyce tak długo męczyliśmy funkcje.

Pamiętam tylko jak nasza matematyczka śmiała się, że będziemy znali wzór na deltę do końca życia. No cóż, osobiście nie pamiętam wzoru na deltę, bo mój mózg szybciutko wyrzucił tę bezużyteczną dla niego wiedzę ze swojej pamięci. Po co spędziłam w ławce tyle godzin, licząc deltę? Nie wiem tego do dzisiaj. 

Pamiętam też długie godziny wkuwania informacji z takich przedmiotów jak biologia, czy historia, ale nie pamiętam kompletnie czego się nauczyłam i po co

Może właśnie dlatego zawsze lubiłam języki obce. Wiedziałam, że zawsze mi się przydadzą. Jeśli chodzi o inne przedmioty, to smutnym faktem jest to, że uczyłam się głównie dla rodziców. Interesowało mnie zdobycie dobrych ocen, aby zadowolić rodziców, a nie zdobycie wiedzy, która przyda mi się w praktyce.

Za dużo teorii, za mało praktyki

No właśnie, skoro już wspomniałam o praktyce, to od razu dodam, że najbardziej w szkole brakowało mi właśnie wykorzystania zdobytej wiedzy w praktyce. Na geografii uczyliśmy się o rzekach, skałach, dalekich krajach, a ani razu nauczyciel geografii nie zabrał nas na wycieczkę, chociażby po okolicy. To samo na biologii. Nie było krojenia żab jak na amerykańskich filmach, chociaż akurat tego nie żałuję. Jedynie chemia była przedmiotem, na którym od wielkiego dzwonu robiliśmy jakiś mały eksperyment

Jedynym praktycznym przedmiotem w szkole był WF – czyli wychowanie fizyczne. Jednak do lekcji WFu też mam zastrzeżenia. 

Uważam, że wychowanie fizyczne, jak sama nazwa wskazuje, powinno uczyć nas zdrowych nawyków ruchowych, a także żywieniowych. Tymczasem WF jest kolejnym przedmiotem, na którym robi się wszystko na zaliczenie. Co gorsze, nie pobija się własnych rekordów, tylko jesteśmy oceniani w porównaniu do reszty klasy. 

Na WFie nie miałam więc żadnego celu, a przecież na tym polegają skuteczne treningi – każdy ma swój indywidualny cel. Nauczyciel powinien usiąść ze mną i ocenić, że potrzebuję popracować nad postawą, wzmocnieniem mięśni, a nie stać jak kołek przed siatką i zastanawiać się dlaczego drużyna przeciwna właśnie zdobyła punkt. 

Dopiero na studiach polubiłam WF, bo były zajęcia do wyboru i wybrałam aerobik zamiast siatkówki, którą tak uwielbiają polscy wuefiści.

Teraz mam 30 lat i muszę pracować nad wadą postawy na własną rękę. Zawsze lubiłam się ruszać, ale na WFie szkolnym nie wykorzystałam swojego potencjału. Dopiero po latach mogę zaplanować aktywność fizyczną z głową – obecnie wkręciłam się bardziej w treningi siłowe oraz jogę. 

Jeśli chodzi o poruszenie zagadnień dietetyki na WFie, to z liceum pamiętam tylko siedzenie na twardej i zimnej posadzce w sali gimnastycznej i oglądanie amerykańskiego dokumentu Super Size Me, który miał nas chyba oświecić, że śmieciowe jedzenie jest niezdrowe.

W Polsce niektórzy narzekają, że dzieci załatwiają sobie zwolnienia z WFu. Takie dzieci często są nazywane leniwymi. Jest to moim zdaniem bardzo niesprawiedliwa i niesłuszna ocena tego zjawiska. WF szkolny może skutecznie zniechęcić do aktywności fizycznej i takie zwolnienie z WFu i w zastępstwie poszukanie ulubionej aktywności fizycznej poza szkołą może być dla niektórych zbawienne.

Brak przygotowania do życia

I tutaj dochodzimy do kolejnego powodu, dla którego nie lubiłam szkoły. Lekcje nie przygotowywały nas do dorosłego życia. Na przykład WF nie wyrobił u mnie zdrowych nawyków. W liceum miałam też przedmiot o nazwie podstawy przedsiębiorczości. Niestety nie nauczyłam się tam niczego, co jest związane z prowadzeniem własnej firmy. 

Kiedy rzuciłam pracę na etacie i założyłam działalność gospodarczą, w ramach której uczę języka polskiego, musiałam sama nauczyć się wszystkiego związanego z byciem tak zwanym mikroprzedsiębiorcą. Nie jestem w tym osamotniona. W Polsce czasami dorośli ludzie nie potrafią samodzielnie złożyć corocznego rozliczenia podatkowego. 

Oczywiście jest to też wina systemu, bo wszystkie sprawy związane z rozliczeniami z polskimi urzędami są dosyć skomplikowane. Ale właśnie dlatego szkoła powinna starać się ułatwiać przyszłym przedsiębiorcom, podatnikom, pracownikom i pracodawcom takie sprawy. W szkole nie uczymy się zarządzania finansami, ani inwestowaniem. Nie uczymy się o naszych prawach i obowiązkach jako obywatela, konsumenta, czy pracownika.

Bycie ocenianym, a nie nauczanym

Kolejny problem jaki widzę w polskim systemie nauczania, to fakt, że tak naprawdę jesteśmy wiecznie oceniani, a nie nauczani. Na przykład na plastyce nie mieliśmy żadnych ćwiczeń, które przygotowałyby nas i wytrenowały naszą rękę do rysowania, czy malowania. Po prostu mieliśmy rysować i malować, a potem nasze prace były oceniane. Tak samo na WFie, nieważny był nasz wysiłek włożony w jakąś aktywność. Tak jak powiedziałam wcześniej, na WFie liczył się tylko rezultat, który był porównywany z wynikami rówieśników z klasy. 

Siłą rzeczy więc na WFie były oceniane nasze naturalne predyspozycje, a nie nasza praca własna. Ja na przykład zawsze byłam dobra z biegania i skakania w dal, ale kiepska z rzucania palantówką, bo byłam drobnej budowy. Z biegania i skakania miałam więc bardzo dobre oceny, a z rzucania piłką złe – nie był więc oceniany mój wysiłek, tylko naturalne predyspozycje, z którymi nic nie mogłam zrobić. 

Na innych przedmiotach było jeszcze gorzej, ponieważ były odpytywania na ocenę. Za dobrą odpowiedź była dobra ocena, za złą zła ocena. To skutecznie zniechęcało nas do zadawania pytań na lekcji. W końcu jeśli pytamy, to znaczy, że czegoś nie wiemy, a za brak wiedzy jest kara. Tak naprawdę w szkole nie jesteśmy uczeni tylko sprawdzani z wiedzy, a to ogromna różnica. 

Największy zawód przeżyłam na studiach, bo było dokładnie tak samo jak w szkole. Podam Ci przykład: na moich studiach z filologii angielskiej miałam zajęcia z literatury brytyjskiej oraz literatury amerykańskiej. Moim zadaniem było przeczytanie jakiejś powieści, wiersza, eseju, i tak dalej. Następnie na zajęciach zarzucano nas pytaniami na temat treści oraz interpretacji tych utworów.

Teraz z perspektywy czasu i jako że sama zajmuję się nauczaniem, uważam taką strategię za kompletnie nieskuteczną. Było to zresztą widoczne na zajęciach, kiedy nasi profesorowie zadawali nam pytania i spotykali się z głuchą ciszą. Aby nas zmotywować niektórzy z nich postanowili wprowadzić punkty za aktywność na zajęciach, bez których nie można było zaliczyć ich przedmiotu.

A co moim zdaniem powinni byli zrobić zamiast tego?

Uważam, że osoby uczące nas literatury powinny były jeszcze przed zajęciami wysłać nam listę pytań, która pozwoliłaby nam przeczytać jakiś utwór z większym zrozumieniem. Dzięki temu łatwiej byłoby nam skupić się na kluczowych zagadnieniach danego utworu. Tymczasem znowu było jak w szkole podstawowej i średniej. Przeczytaj tekst, a potem ocenimy Twoje zrozumienie tekstu. 

Jest to mało skuteczna metoda, zwłaszcza kiedy omawia się bardzo trudne, akademickie teksty, napisane skomplikowanym i zawiłym językiem. Pytania do tekstu podane przed zajęciami ułatwiłyby nam pracę z tekstem i zmusiły do własnych konkluzji, czy refleksji. 

Moi uczniowie wiedzą, że tak właśnie planuję swoje zajęcia z języka polskiego. Nie wysyłam uczniom samego tekstu lub wideo do przeczytania lub obejrzenia, bo przyswoiliby tylko mały procent informacji z niego. Jestem zwolenniczką neurodydaktyki, czyli nauczania zgodnego z tym, jak działa mózg i w jaki sposób przyswaja wiedzę. 

Do wideo lub tekstu dołączam więc zawsze pytania lub zadania, które pomogą uczniom przygotować się do dyskusji na lekcji, zmuszą do refleksji, wyszukania jakichś dodatkowych informacji, czy sprawdzenia słownictwa. Zachęcam też moich uczniów, aby robili notatki przed lekcją, aby maksymalnie wykorzystać nasz czas podczas zajęć. Już samo zadanie domowe powinno pomóc uczniowi zdobyć jakieś umiejętności, przyswoić informacje. Uważam, że zajęcia powinny tę wiedzę utrwalić, ewentualnie skorygować, a nie tylko weryfikować.

Dodam, że nie chodzi mi o to, żeby w ogóle nie było ocen. Weryfikacja wiedzy jest istotna, ale nie powinna być celem samym w sobie. Profesorowie literatury powinni lepiej przygotowywać swoje zajęcia, a nie karać studentów za brak aktywności na nich. 

Poza tym na studiach jako dorosłe osoby nie powinniśmy mieć obniżonych ocen za nieobecności na ćwiczeniach, czy wykładach. Jeśli jakiś wykładowca ma niską frekwencję na wykładzie, to powinien zastanowić się, jak uatrakcyjnić swoje zajęcia, tak aby studenci chętniej do niego chodzili, a nie jaką wymyślić dla nich karę za nieobecność.

Niepotrzebny stres

Skoro powiedziałam o wiecznym ocenianiu i karaniu, to kolejnym powodem, dla którego nie lubiłam szkoły było wytwarzanie zbędnego stresu u uczniów. 

Niektórzy mówią, że życie ogólnie jest stresujące, więc czemu mielibyśmy go oszczędzić dzieciom. Lepiej żeby od początku były zahartowane.

Ja jednak uważam, że uczeń już i tak ma dużo stresu. Musi przyswajać ogromne dawki wiedzy, musi radzić sobie w grupie rówieśników, często mierzy się też z problemami w domu. Dzieci potrzebują wsparcia, a nie wiecznego oceniania. Potrzebują mentorów, a nie surowych sędziów. Jako dzieci mamy niedojrzałe umysły i gorsza ocena na sprawdzianie może być przez nas postrzegana jako koniec świata. Nie potrzebujemy dodatkowej krytyki. 

Tymczasem nauczyciele często sami udają nieomylnych i tego oczekują od uczniów. A przecież przyznanie się do błędu oraz proszenie o pomoc to umiejętności, które są szalenie ważne w dorosłym życiu. 

Nie da się uodpornić dzieci na stres. Ale da się nauczyć dzieci, że zła ocena zdarza się każdemu i nie należy jej traktować jako porażki, tylko wskazówkę. Da się nauczyć dzieci, że mogą prosić o pomoc. Da się nauczyć dzieci, jak mogą wykorzystywać swoje naturalne predyspozycje i jak mogą szukać odpowiedzi na nurtujące je pytania. Szkoła ma moc wykształcenia pewnych siebie, inteligentnych, zaradnych, przedsiębiorczych ludzi, ale z tej mocy nie korzysta.

Brak docenienia za sukcesy

Co jeszcze nie podobało mi się w szkole? Praca w szkole tak naprawdę nie jest doceniana. Jest oceniana, ale nie jest doceniana. Już mówię, co mam na myśli. Ja zawsze byłam dobrą uczennicą i nauczyciele często wybierali mnie do konkursów, zwłaszcza językowych, czyli z języka polskiego, np. z ortografii, albo z języka angielskiego. Kiedy wygrałam jakiś konkurs, to nagrodą zawsze był jakiś nudny słownik albo atlas. 

Tymczasem sportowcy w mojej szkole dostawali medale. Nie jest chyba wielką tajemnicą, że dla dzieciaka medal jest bardziej atrakcyjną nagrodą, niż kolejna encyklopedia.

Raz tylko czułam się doceniona w szkole i było to bardzo niespodziewane. Otóż było to na konkursie z religii. Tutaj mała dygresja – nie jestem religijna, ale chodziłam na religię, bo to był standard dla dzieci kiedyś. Za moich czasów dopiero wprowadzano etykę, przedmiot alternatywny dla religii. Na konkurs poszłam głównie po to, żeby dostać szóstkę z religii. Nie byłam wyrachowana, raczej wytrenowana do zdobywania dobrych ocen. Inni uczniowie też często chodzili na religię tylko po to, aby podwyższyć sobie średnią ocen na zakończenie roku szkolnego. 

No więc w gimnazjum pojechałam z moją katechetką na konkurs wiedzy o Starym Testamencie. W ramach przygotowań przeczytałam po prostu określone fragmenty Biblii, a katechetka pomogła mi w ich interpretacji. Już tego dokładnie nie pamiętam, ale wydaje mi się, że dała mi właśnie listę pytań, które pomogły mi lepiej zrozumieć fragmenty Pisma Świętego. 

Konkurs odbywał się w szkole katolickiej. Zdobyłam w nim trzecie miejsce, co było ogromnym osiągnięciem, ponieważ dwa pierwsze miejsca zajęli uczniowie szkoły goszczącej, czyli szkoły katolickiej, która organizowała konkurs.

Radość mojej katechetki, która mnie wtedy wyściskała za wszystkie czasy wspominam z rozczuleniem do dzisiaj. Nawet nie pamiętam, co wtedy wygrałam, ale to był jedyny raz kiedy czułam się naprawdę doceniona za swój wysiłek w szkole. 

Brak informacji zwrotnej o nauczycielach

Skoro już sobie dzisiaj narzekam, to dodam, że kolejna rzecz, która mnie wkurza do dziś, to to, że jako uczniowie nie mieliśmy żadnych możliwości oceny naszych nauczycieli. Uważam, że w szkole podstawowej powinny odbywać się wizytacje, na których kompetetna osoba oceniałaby pracę nauczyciela. 

A już w gimnazjum i liceum kiedy jesteśmy bardziej świadomymi uczniami powinniśmy dostawać anonimowe ankiety, w których moglibyśmy ocenić naszych nauczycieli, opisać nasze wrażenia z lekcji, i tak dalej. Dopiero na studiach mieliśmy ankiety, ale niestety tylko w teorii były one anonimowe. Każdy wiedział, że ankiety nie są anonimowe i przez to nie pozwalaliśmy sobie na kompletną szczerość, tak żeby wykładowca, czy ćwiczeniowiec, którego obsmarujemy w ankiecie, nie zemścił się potem na zajęciach.

Z perspektywy czasu widzę jakie chore było to, że w gimnazjum matematyczka na lekcji z nami jadła cukierki i opisywała nam swoje wrażenia z wizyty w muzeum bombek, albo w liceum nauczycielka francuskiego głośno ziewała i kazała nam czytać po kolei dialogi z podręcznika. Gdyby pracowała w porządnej prywatnej szkole językowej, gdzie odbywają się wizytacje lekcji, to już po paru dniach zostałaby zwolniona. Przez to że nikt nie weryfikował pracy tych dwóch niekompetentnych nauczycielek, mogły one pracować w szkole publicznej całymi latami.

Co chciałabym wiedzieć jako nastolatka

Jako nastolatka za każdym razem, gdy narzekałam na szkołę, to słyszałam, że powinnam się cieszyć, póki się uczę, bo jak będę dorosła i pójdę do pracy, to dopiero będzie źle i ciężko. Tymczasem po skończeniu studiów i rozpoczęciu pracy na etacie poczułam się o niebo lepiej. W pracy przynajmniej dostaje się wynagrodzenie, a szkoła była dla mnie miejscem pracy, ale bez żadnych materialnych korzyści. Poza tym jako dorosła osoba mogłam zawsze zmienić miejsce pracy.

W dzieciństwie słyszałam też często powiedzenie “ucz się, ucz, bo nauka to potęgi klucz”.  Dzieciom z mojego pokolenia wmawiano, że tylko dobre wykształcenie zapewni nam dobrze płatną pracę.

Dopiero w dorosłości odkryłam inne powiedzenie, które brzmi “A students work for C students”, które z angielskiego na polski można przetłumaczyć jako piątkowi uczniowie pracują dla uczniów trójkowych”. Oznacza ono, że osoby, które najlepiej radzą sobie w systemie szkolnym, niekoniecznie będą radzić sobie najlepiej w życiu zawodowym.

Za co doceniam szkołę?

Oczywiście jako dorosła osoba zdaję sobie sprawę z tego, że miałam szczęście, że jako dziewczynka miałam w ogóle dostęp do edukacji. Nie wszędzie na świecie dziewczynki mają takie możliwości. Staram się więc doceniać bezpłatny dostęp do edukacji, który miałam.

Szkoła jest też miejscem, w którym można poznać swoich rówieśników, uczyć się współpracy z innymi, a czasami możemy nawet miło spędzić w niej czas, np. na balu przebierańców, czy na wycieczce do kina. Istnieją też inspirujący nauczyciele, którzy mogą wpłynąć na nas pozytywnie.

Na pewno też szkoła jest miejscem, w którym możesz wykształcić samodyscyplinę, która przyda Ci się w dorosłym życiu. Słuchanie monologów nauczycieli wymaga skupienia, odrabianie prac domowych wymaga cierpliwości, a czasami pokory. Uczy też wytrwałości i determinacji. 

Na początku odcinka wspomniałam o matematyce. Nawet jeśli nie pamiętam wzoru na deltę, to pamiętam satysfakcję z mojego wyniku maturalnego z matematyki. Matematyka i fizyka były dla mnie najtrudniejszymi przedmiotami w szkole, a zdanie obowiązkowego egzaminu z matematyki z bardzo dobrym wynikiem pokazało mi, że czasami ciężka praca i determinacja opłacają się. 

Rozumiem nauczycieli

Na końcu dodam, że mimo tych wszystkich gorzkich żali, które dzisiaj wylałam na szkołę i nauczycieli, mam w sobie dużo współczucia dla obecnych pracowników szkoły publicznej. Zdaję sobie sprawę, że wbrew pozorom nauczyciele mają mało czasu wolnego, masę obowiązków, a ich wynagrodzenie jest nieadekwatnie niskie. Tak naprawdę to podziwiam, że są jeszcze chętni na stanowisko nauczyciela. Nie jest łatwo zarządzać grupą dzieci, oraz mierzyć się z frustracją ich rodziców. 

Nauczyciele szkół publicznych nie mogą wychodzić przed szereg, bo muszą trzymać się podstawy programowej. Sama nie pracowałam nigdy w szkole publicznej, ale pracowałam w prywatnych szkołach językowych i tam również nie miałam takiej elastyczności w nauczaniu, jaką mam obecnie, prowadząc własną działalność. 

W szkole językowej miałam obowiązek przerobić podręcznik w określonym czasie, np. w ciągu semestru lub dwóch. Nawet wtedy, gdy miałam grupę kompletnie początkujących dorosłych, dla których wolniejsze tempo pracy byłoby bardziej korzystne, to szkoła wywierała nacisk, aby iść dalej z materiałem. Dyrektor szkoły nie chciał mieć sytuacji, w której uczeń na koniec roku złoży skargę, że podręcznik nie był przerobiony w całości. 

W szkole publicznej jest podstawa programowa, której nauczyciele również muszą się trzymać i nie mogą dostosować tempa pracy do wszystkich uczniów w klasie. A przypominam, że klasy publiczne są przepełnione. Często w jednej klasie jest ponad 30 uczniów. Dla mnie to jest masakra, bo w szkole językowej miałam maksymalnie 12 uczniów i nawet przy 12 uczniów (*uczniach) ciężko było zorganizować zajęcia, z których każdy uczeń wyniósłby jak najwięcej dla siebie. 

Dodatkowo, tak jak wspomniałam wcześniej, w szkole publicznej nie ma zazwyczaj wizytacji, czy innej formy współpracy z metodykiem. Nawet jeśli jako nauczyciel jesteś zainteresowany rozwojem, otrzymaniem wskazówek od bardziej doświadczonych osób, to niestety niekoniecznie otrzymasz wsparcie. 

W szkołach językowych miałam wizytacje lekcji oraz konstruktywną informację zwrotną od metodyków. Jeśli potrzebowałam porady jak ugryźć jakieś zagadnienie, jak w najskuteczniejszy sposób przekazać wiedzę swoim uczniom, to zawsze miałam do kogo się zgłosić. Wątpię, że tak to wygląda w publicznych placówkach.

Co jest przyczyną nieudolnego systemu edukacji?

Jaka jest moim zdaniem główna przyczyna nieudolności systemu edukacji? Edukacja nie jest traktowana przez polskie społeczeństwo wystarczająco poważnie. Obecnie szkoły są przechowalnią dzieci, rodzice pracują, a dzieci w tym czasie się uczą. Stało się to jeszcze bardziej widoczne w czasach pandemii, kiedy wielu rodziców panikowało, nie mając możliwości godzić pracy z opieką nad dziećmi. 

Nauczyciele szkół publicznych są niedoceniani, zarabiają bardzo mało, a przez to są nieszanowani przez społeczeństwo. Niestety tak funkcjonuje kapitalistyczne społeczeństwo, że osoby zarabiające więcej są bardziej poważane. Piłkarzy traktuje się jak celebrytów, a nauczycieli jak niewolników. 

Nauczyciele nie mogą inspirować swoich uczniów skoro sami utknęli w pracy bez perspektyw. Dlatego edukacja powinna być priorytetem dla nas wszystkich. Wtedy system edukacji byłby lepiej dofinansowany, kompetentne osoby chętniej zatrudniałyby się w szkole, klasy byłyby mniejsze, a nowoczesne lekcje byłyby normą, a nie odstępstwem od normy.

Na szczęście nie jestem obecną ministrą edukacji, więc nie muszę głowić się nad tym, co musi się zdarzyć w społeczeństwie, aby edukacja młodych pokoleń stała się dla nas wszystkich na tyle istotna, byśmy wspólnie zaczęli domagać się bardziej rewolucyjnych zmian od rządu.

To wszystko na dzisiaj! A jakie są Twoje wspomnienia ze szkoły? Zostaw komentarz pod transkrypcją podcastu, lub pod postem na Instagramie lub Facebooku, lub pod wideo na YouTubie. Linki będą w opisie odcinka.

Jeśli odcinek Ci się podobał, to rozważ zostanie Patronem lub Patronką podcastu. Szczegóły na stronie swojskijezykpolski.com w zakładce Wsparcie finansowe podcastu. Do usłyszenia!

~~~

Zapisz się na lekcje języka polskiego z autorką podcastu! Oferuję:

Polecane odcinki:

Jak przygotować się do egzaminu certyfikatowego z języka polskiego?

Nauka języka polskiego jako obcego – jak wyglądają moje lekcje?

System opieki zdrowotnej w Polsce

Jakie są etapy edukacji w Polsce?

Jak znaleźć pracę w Polsce?

O autorce

Agnieszka Podemska

Lektorka języka polskiego jako obcego. Autorka podcastu dla uczących się języka polskiego jako obcego. Polska native speakerka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *